Poród

Z pewnością jesteście ciekawi jak przebiegał mój poród, a więc opowiem Wam jak to wszystko się zaczęło.

27 maja po południu zaczęłam mieć mocniejsze skurcze, które pojawiały się początkowo nieregularnie. Myślałam, że nie będę w stanie odróżnić skurczów porodowych, ale oczywiście kiedy się zaczęły nie miałam wątpliwości, że to one. Objawiały się twardnieniem brzucha od góry do dołu i bolesnym skurczem w dole brzucha. Wieczorem skurcze stały się dość regularne, nawet co 6 minut i trwały średnio 30-40 sekund. Postanowiłam wziąć kąpiel, aby sprawdzić czy to jednak nie skurcze przepowiadające. Po kąpieli skurcze nie przeszły, a wręcz nasiliły się i zaczęły pojawiać się już co 4-5 minut. Po godzinie postanowiliśmy jechać do szpitala. Przyjęcie w szpitalu trwało dość długo. Masa dokumentów do wypełnienia, KTG, badanie lekarskie, na którym okazało się, że rozwarcie jest jedynie na 1 palec, a skurcze całkiem się wyciszyły. Niestety musieli mnie już zostawić w szpitalu i powiedzieli, że bez dzidziusia nie wyjdę. Trochę mnie to przeraziło, bo przecież termin miałam dopiero na 4 czerwca.
Na drugi dzień skurcze na KTG rysowały się nawet do 80%, a ja czułam je jak lekkie bóle. Dopiero w nocy ostro się ruszyło, a to za sprawą rady zaprzyjaźnionej położnej, która powiedziała, że na rozkręcenie akcji dobry jest masaż sutków. Skurcze zaczęły być tak mocne i tak częste, że nie mogłam sobie znaleźć miejsca, więc całą noc przechodziłam i co jakiś czas brałam ciepły prysznic, żeby chociaż trochę złagodzić ten ból. Miałam okropne bóle krzyżowe i gdyby nie one, to podejrzewam, że aż tak by to nie bolało. W nocy zbadali mnie dwa razy, rozwarcie ciągle było na 1 palec i zaczęło mnie to załamywać. Dopiero o 5:00 rano na badaniu wyszło 5 cm, ale się wtedy ucieszyłam, normalnie aż łza mi poszła z tej radości :) Niestety podczas badania okazało się, że Malutka pływa w zielonych wodach płodowych (spowodowane to było chwilowym niedotlenieniem i oddaniem smółki przez Malutką). Trochę się przestraszyłam, ale lekarz zapewnił mnie, że nie stanowi to zagrożenia dla dziecka, ale trzeba działać, bo jest to dla niego niekomfortowe. Zadzwoniłam po męża i poszłam na salę porodową. Idąc tam nie myślałam o bólu i o tym, co się będzie działo, a jedynie o tym, aby Malutka była cała i zdrowa. Podłączyli mnie pod KTG i niestety cały poród musiałam leżeć, bo ze względu na te zielone wody musieli ciągle monitorować Malutką.
Po jakimś czasie przyjechał mąż i wspierał mnie już do samego końca. Podawał mi wodę do picia, co chwilę zwilżał mi twarz. Był bardzo pomocny i jego obecność była dla mnie zbawieniem. Pod koniec porodu mówił w jaki sposób mam oddychać i pilnował, aby nie skupiała się na skurczach, a na oddechu.
Aby przyspieszyć akcje dostałam po jakimś czasie oxytocynę w kroplówce i konieczne było przebicie pęcherza płodowego, które nie jest bolesne, a ciepłe, wypływające wody są bardzo przyjemne. Po oxytocynie skurcze niestety stały się bardziej bolesne. Podczas tego całego bólu nie mogłam doczekać się momentu, kiedy będę mogła przeć, tym bardziej, że bóle parte pojawiły się znacznie wcześniej, gdy nie było jeszcze pełnego rozwarcia. Ten moment w sumie wspominam jako najgorszy, ponieważ powstrzymywanie się od parcia było bardzo ciężkie, ale położne i mąż były bardzo pomocne i jakoś udało się to przetrwać, ale ta chwila ciągnęła się w nieskończoność. Ogromną ulgę poczułam, gdy zobaczyłam na sali poruszenie i przygotowanie stanowiska na przyjście dzidziusia. Wiedziałam, że już za moment wszystko się zakończy i ujrzymy naszą córeczkę. Samo parcie trwało może z 10 minut, było ciężkie, ale myśl o tym, że zaraz urodzę dała mi bardzo dużo siły. Moment w którym wychodzi całe dziecko jest niesamowity. Czuje się wtedy mega ulgę, a pierwszy płacz i położenie dziecka na brzuchu uspokaja i sprawia, że zapomina się o całym bólu :) Naprawdę :) Momentami miałam chwile zwątpienia, krzyczałam, że nie dam rady i myślałam, że już nigdy nie będę mieć dziecka, ale to wszystko mija, bo teraz  pisząc tę całą relację nie pamiętam już "jak bolało".  Było to ciężkie, momentami ból był naprawdę silny i męczący, ale dziecko wynagradza wszystkie cierpienia :)

Nasza Karolinka urodziła się 29 maja o godzinie 9:40. Dostała 10 pkt, ważyła 3620 g i mierzyła 55 cm. Jest ładniutka i bardzo kochana.

Oczywiście zamierzam kontynuować pisanie bloga. Jak tylko znajdę chwilę czasu, to pierwsze co siądę do notki, bo sporo mam Wam do opowiedzenia :)

Komentarze

  1. Ale super, ze juz jestes po:) gratuluje Ci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pozdrowienia dla mamusi i dzidzi:) odpoczywajcie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja podobnie krzyczałam, że już nie dam rady i nie chcę więcej dzieci. Ale teraz, po upływie dopiero 2 miesięcy, nachodzi mnie ochota na kolejnego bobasa ;))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz