Mój drugi poród

Post porodowy miał się pojawić już dawno, ale dostałam zapalenia piersi i byłam całkiem wyłączona z jakiegokolwiek życia. Ale o tym w następnym poście. Dziś skupmy się na porodzie.

3 tygodnie przed terminem dowiedziałam się na wizycie u ginekologa, że mam rozwarcie na 3 cm. Z nadzieją myślałam, że może uda mi się w takim razie urodzić o wiele szybciej niż w termin. Jednak mój lekarz powiedział, że równie dobrze mogę jeszcze tak pochodzić nawet 3-4 tygodnie. Jak się później okazało nie mylił się ;)

Trzy dni przed terminem zaczęłam mieć konkretniejsze skurcze, które pojawiały się co 10 minut. Potrafiły trwać po 2 godziny, a później się wyciszały. Bywało też tak, że męczyły cały dzień, ale wciąż były nieregularne i do wytrzymania, więc normalnie funkcjonowałam. Ogarniałam dom przed świętami, szukałam ostatnich prezentów gwiazdkowych i chodziłam z córką na długie spacery. Jednak codziennie zastanawiałam się czy może to jest TEN moment. We wtorek 19.12  miałam ostatnią wizytę u ginekologa, na której okazało się, że rozwarcie wcale się nie posunęło i nadal jest na 3 cm. Byłam zawiedziona, ale ciągle męczyły mnie skurcze i lekarz powiedział, że jak nie przejdą i będą co 8 minut to mam jechać do szpitala. Zawieźliśmy Karolcię do dziadków na noc, zrobiliśmy zakupy, odebraliśmy książkę z księgarni (ja ciągle ze skurczami), zjedliśmy w domu kolację. Cały czas zapisywałam skurcze i coś czułam, że TO może stać się właśnie dziś. Wzięłam długi prysznic, skurcze nie przeszły i poszłam układać puzzle. Pomyślicie, że wariatka? Musiałam je skończyć ;) wiedziałam, że przed porodem to ostatni moment, aby je ułożyć. O 22:00 dołożyłam ostatni puzzel i pojechaliśmy do szpitala.

A w szpitalu co? Skurcze się wyciszyły. Czy tylko ja tak mam? Czy to normalne? Po przyjęciu zabrali mnie na salę porodową i podłączyli pod KTG, aby zrobić zapis. No, coś tam zaczęło znów się dziać, ale położna powiedziała, że to taka słabizna. Trochę się wtedy podłamałam, bo nie chciałam leżeć znów w szpitalu (tak jak za pierwszym razem) i czekać na poród. Myślałam, że za drugim  razem będę mądrzejsza i trafię w samo sedno. Mąż wrócił do domu, a ja o 1:00 poszłam do sali, aby trochę się przespać. Nawet nie zdążyłam zmrużyć oka, jak zaczęły się bóle o wiele mocniejsze i częstsze. Od 2:00 pojawiały się już co 3 minuty i nie dawały żyć. Były naprawdę męczące. Nie mogłam sobie znaleźć pozycji, nic mi nie odpowiadało i w każdej było mi źle. Dopiero po czasie, gdy nadchodził skurcz pochylałam się i jakoś w nim trwałam. Powiedzmy, że to pomagało choć trochę.

Przed 4:00 trafiłam na porodowke z rozwarciem 5-6 cm i wtedy też podczas badania odeszły mi wody i dopiero się zaczęło. Zadzwoniłam po męża i czekałam aż przyjedzie, bo bardzo go wtedy potrzebowałam. Wszystko działo się tak szybko. Ale byłam bardzo świadoma tego co robię i starałam się wszystko kontrolować. Przypominałam sobie pozycje jogi, które mogłyby łagodzić skurcze, ale średnio mi one pomagały. W sumie się nie dziwię, rozwarcie postępowało szybko i po godzinie miałam już 10 cm. W końcu mogłam przeć. Myślałam, że pójdzie tak łatwo jak przy Karolci, 10 minut parcia i po robicie. Niestety tak łatwo nie było.Parłam ok 45 minut, a może i dłużej, w każdym razie ten moment był dla mnie najbardziej krytyczny i nawet miałam już wizję cesarki. W końcu jednak wsłuchałam się w ciało, pozwolono mi wstać z łóżka i przeć na stojąco i w kucki. To bardzo pomogło. Ciężko było wyprzeć Mikołaja, bo ważył 3880 g, ja drobna, a on jeszcze na domiar złego postanowił wychodzić "na supermena" z rączką przy głowie. Dodatkowo zależało mi na ochronie krocza, więc obyło się bez nacięcia i pewnie też dlatego dłużej to trwało. Przy Karolci byłam nacinana, więc miejsca było jednak więcej. Całe szczęście jakoś udało mi się w końcu go wyprzeć i o 5:55 miałam go już na swoim brzuchu. A to jest najpiękniejsze uczucie na świecie. Ta ulga i niesamowita radość.

Ogólnie poród nie był taki zły, myślę, że nawet lepszy niż poprzedni. Szybszy, prawie całkiem naturalny (oprócz podania trochę oksytocyny na partych), taki jak chciałam. Miałam możliwość chodzenia, zmiany pozycji, było wszystko to, na czym mi zależało. Poza tym poród był o wiele bardziej świadomy, mam wrażenie, że rodząc Karolcię wszystko działo się jakby poza mną. A tu miałam kontrolę nad własnym ciałem, wsłuchiwałam się w nie. Pomimo ogromnego bólu było łatwiej. Myślę, że ogromna zasługa w położnej, na którą trafiłam i w samym szpitalu, który wybraliśmy, a także w jodze. Dzięki niej byłam o wiele sprawniejsza fizycznie, bardziej wytrzymała, potrafiłam lepiej kontrolować oddech. Dlatego jeśli zastanawiacie się czy warto ćwiczyć jogę w ciąży odpowiadam głośno TAK. Może dzięki temu Wasz poród również będzie łatwiejszy.

***

Tego posta pisałam na kilka razy. Bardzo chciałabym wrócić do regularnego pisania i mam takie postanowienie, ale nie wiem czy mi się to uda, bo czasu mam jak na lekarstwo, a Mikołaj stał się na obecną chwilę nieodkładalny. Ale trzymajcie kciuki i wysyłajcie dużo wsparcia, a może się uda.

Komentarze

  1. Trzymam mocno kciuki :) widzę, że drugi poród rzeczywiście może być bardziej świadomy i kontrolowany. U nas było podobnie. Mimo, że Leo był o wiele większy, to urodziłam go znacznie szybciej. Lubię Was podpatrywać na Insta, a tu przez to, że mam zastój w blogowaniu bywam rzadziej, ale jak już jestem to nadrabiam :) buziaki dla Was! koniecznie napisz, jak Karolcia reaguje na brata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, post o relacji brat siostra musi powstać koniecznie!

      Usuń
    2. Masz rację, post o relacji brat siostra musi powstać koniecznie!

      Usuń
  2. Przede wszystkim gratulacje dla mamusi i malucha :) Co do jogi - coś w tym jest, na pewno nie zaszkodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam żadnego pojęcia o porodach - więc nie wypowiem się w kwestiach "technicznych" ;) Najważniejsze, że wszystko zakończyło się szczęśliwym rozwiązaniem - i że maluszek jest już z Wami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. oj ja swój drugi źle wspominam, strasznie się meczyłam przez 3 dni :( ale najwazniejsze ze dzieci zdrowe!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz